Bilety Kraków – Turku po 39 zł. Tak jak w większości naszych przypadków to właśnie to zdecydowało o locie w nieznane. I na pewno nie żałujemy wypadu do Finlandii. No więc wsiadamy do samolotu, obłożenie około 60% (z powrotem nie było lepiej), lot bez przeszkód, lądowanie również. Lotnisko małe (brak sklepu wolnocłowego przy lotach Wizzair, skandaliczne 3,5 euro za butelkę wody w jedynym punkcie handlowym), niewiele lotów (ciekawostka – można z Turku polecieć ok. 170 km trasą do Helsinek), ale autobus miejski jeździ do centrum co 15-20 minut. Po co? Nikt nie wie. Bilety kupuje się u kierowcy tylko gotówką (3 euro za bilet dwugodzinny z możliwością przesiadek). Po kwadransie jesteśmy już w centrum miasta. O Turku wielu ciekawostek można dowiedzieć się już na lotnisku i nie mam tu na myśli informacji turystycznej, której nawiasem mówiąc prawdopodobnie nie ma. Źródłem podstawowej wiedzy są … schody. Przeczytajcie te ciekawe informacje.
W mieście jest informacja turystyczna z prawdziwego zdarzenia, gdzie bezpłatnie można otrzymać wiele cennych rad i materiałów informacyjnych. Będąc jeszcze w Polsce oczywiście przejrzałem stronę internetową i odkryłem, że można zamówić bezpłatne materiały o Turku, które zostaną nam dosłane pocztą. Zamówiłem. Czekałem kilka dni. Rozczarowałem się. Przesyłka doszła, ale była bardzo uboga. Dwa takie same magazyny, których mnóstwo widziałem potem w Turku. A nastawiałem się na kupony rabatowe, gratisy, gadżety itp... Hotel zarezerwowałem kilka miesięcy temu i z tego powodu było podobno taniej (165 euro za trzy noce, pokój z łóżkiem piętrowym i prywatną łazienką). Nasz obiekt miał jakże prostą nazwę Hesehotelli Turku Linja-autoasema i znajdował się tuż obok dworców autobusowego i kolejowego. Idealne miejsce do dalszych wypadów, jak również jako baza do eksploracji Turku. Polecam ten hotel. W internecie można przeczytać różne opinie na temat miasta. Jedne mówią, że nudne i nic tam nie ma, drugie zachwalają walory. Prawda jak zawsze leży pośrodku. Turku według mnie idealne jest na maksymalnie trzy dni, potem może być już nudnawo. Główne atrakcje miasta położone są na dystansie 3-4 kilometrów, po obu stronach rzeki Aura. Katedra, muzea, zamek. Kilkanaście statków zacumowanych przy nabrzeżu. Nie wygląda to dobrze, prawda? Na szczęście nie nudziliśmy się ani chwili, odwiedzając pobieżnie lub szczegółowo kilkanaście miejscówek. Niestety, w okresie zimowym część obiektów jest zamknięta na stałe i musieliśmy obejść się smakiem. Do tego spore koszty za bilety wstępu … To co, zaczynamy spacer po Turku? Katedra. Duża, wysoka, podobno najbardziej ceniona budowla sakralna w Finlandii z długą i ciekawą historią. Oczywiście nie będę jej tutaj opisywał, bo nie ma to sensu. Dodam tylko, że to świątynia luterańska, co nie wszędzie jest podkreślane. Ładnie prezentuje się i w nocy, i w dzień.
Ciekawa inicjatyw w katedrze: kącik dla maluchów. Zabawki, książeczki, inne duperelki dla najmłodszych. U nas chyba tego nigdzie nie ma.
Będąc w katedrze polecam zwiedzić muzeum katedralne. Wstęp kosztuje 2 euro, a zwiedzanie nie zajmie więcej, niż kilkanaście minut. Na mnie największe wrażenie wywarły czarne laski używane podczas ceremonii pogrzebowych przed kilkuset latami. W muzeum są stare rzeźby, ornaty, wyposażenie kościołów, makiety katedry sprzed lat. I czuć fajny klimat przeszłości.
W pobliżu katedry można znaleźć dwa muzea – kompozytora Jeana Sibeliusa (5 euro – odpuściliśmy zwiedzanie) i Ett Hem (zimą zamknięte). Żałowaliśmy, że to drugie muzeum było nieczynne, bo na zdjęciach w internecie wygląda fajnie (stary dom z nietkniętym wyposażeniem sprzed wielu, wielu lat).
Na wprost katedry znajduje się The Old Great Square, czyli mini „dzielnica” składająca się z kilku dawnych budynków i uliczek. Było to handlowe i administracyjne centrum Turku od XIV do XIX wieku, to tutaj powstał pierwszy kamienny budynek w mieście. Obecnie wszystkie budowle i ulice są odnowione, a przed nimi odbywał się podczas naszego pobytu jarmark bożonarodzeniowy. Ładne miejsce, chociaż do klimatu sprzed kilkuset lat trochę brakuje.
Biblioteka w Turku to fajna miejscówka. Sam obiekt łączy tradycję z nowoczesnością. Co ciekawe, nie obowiązują tam żelazne zasady co do wejścia i korzystania, więc każdy może wstąpić, odpocząć, skorzystać z internetu. Czy w weekend, czy w dzień powszechny biblioteka tętniła życiem. Mnóstwo osób czytało gazety, książki, uczyło się, czy po prostu ogrzewało się w mroźny dzień. Obsługa nie zaczepiała nikogo pytając, po co przyszedł, czy czego chce. Pełen luz. Aha, można w bibliotece wydrukować np. karty pokładowe płacąc 20 centów za stronę. I zapłacić za to kartą lub gotówką.
Odwiedziliśmy Muzeum Farmacji położone w tzw. domu Qwensela (6 euro). To najstarszy zachowany drewniany dom w Turku, wybudowany na początku XVIII wieku. Muzeum może nieco rozczarować, bo nie różni się od wielu tego typu obiektów w Polsce i w Europie. Stare przybory, meble, wyposażenie aptek z całej Finlandii to główne elementy ekspozycji.
A jednak warto wspomnieć o dwóch eksponatach. Pierwszy to dawne narzędzie do wlewów doodbytniczych
;)
Drugi element wystroju to lalka a’la horror skrzyżowany z klimatem Czarnobyla. Zło w czystej postaci
Na koniec rzut oka na widok (za duże słowo) przez szybę sprzed wielu lat. Zjawisko podglądania na pewno nie było wtedy znane. No chyba że to szyba współczesna, a efekt zrobiony dla bajeru…
Maszerujemy dalej i na rzece można natknąć się na taki wehikuł. Jeśli jesteśmy na niekorzystnym brzegu, to możemy przemieścić się bezpośrednio na drugi brzeg i wstąpić po przekąski do sklepu spożywczego. Nie wiedzieć czemu, ale ilość spożywczaków w Turku jest mocno niewystarczająca. Przejazd promikiem jest bezpłatny i zajmuje kilkadziesiąt sekund.
Kolejne metry spaceru przynoszą takie widoczki.
Docieramy do Forum Marinum, czyli muzeum morskiego. Dwa budynki plus statek do zwiedzenia za 10 euro - nie jest to ceną nadmiernie wygórowaną. Poznać można historię marynistyki fińskiej, jej udział w I i II wojnie światowej (po tej złej stronie), zobaczyć wiele eksponatów starych i nowych. Fajna sprawa.
Jeśli znajdziecie się na zewnątrz i będziecie zwiedzać kilka stateczków pod dachem i nagle usłyszycie odgłos nadlatującego samolotu, to na pewno ugną się wam nogi. Stoicie sobie, podziwiacie na przykład poniższy okręt, a tu nagle świdrujący dźwięk silnika samolotowego, który ewidentnie się zbliża!. Efekt niesamowity.
Po dwóch budynkach przychodzi czas na zwiedzenie zacumowanego statku „Bore”. W jego części działa hostel, ale można zobaczyć kilkanaście kabin i mostek kapitański.
No więc wsiadamy do samolotu, obłożenie około 60% (z powrotem nie było lepiej), lot bez przeszkód, lądowanie również. Lotnisko małe (brak sklepu wolnocłowego przy lotach Wizzair, skandaliczne 3,5 euro za butelkę wody w jedynym punkcie handlowym), niewiele lotów (ciekawostka – można z Turku polecieć ok. 170 km trasą do Helsinek), ale autobus miejski jeździ do centrum co 15-20 minut. Po co? Nikt nie wie. Bilety kupuje się u kierowcy tylko gotówką (3 euro za bilet dwugodzinny z możliwością przesiadek). Po kwadransie jesteśmy już w centrum miasta.
O Turku wielu ciekawostek można dowiedzieć się już na lotnisku i nie mam tu na myśli informacji turystycznej, której nawiasem mówiąc prawdopodobnie nie ma. Źródłem podstawowej wiedzy są … schody. Przeczytajcie te ciekawe informacje.
W mieście jest informacja turystyczna z prawdziwego zdarzenia, gdzie bezpłatnie można otrzymać wiele cennych rad i materiałów informacyjnych. Będąc jeszcze w Polsce oczywiście przejrzałem stronę internetową i odkryłem, że można zamówić bezpłatne materiały o Turku, które zostaną nam dosłane pocztą. Zamówiłem. Czekałem kilka dni. Rozczarowałem się. Przesyłka doszła, ale była bardzo uboga. Dwa takie same magazyny, których mnóstwo widziałem potem w Turku. A nastawiałem się na kupony rabatowe, gratisy, gadżety itp...
Hotel zarezerwowałem kilka miesięcy temu i z tego powodu było podobno taniej (165 euro za trzy noce, pokój z łóżkiem piętrowym i prywatną łazienką). Nasz obiekt miał jakże prostą nazwę Hesehotelli Turku Linja-autoasema i znajdował się tuż obok dworców autobusowego i kolejowego. Idealne miejsce do dalszych wypadów, jak również jako baza do eksploracji Turku. Polecam ten hotel.
W internecie można przeczytać różne opinie na temat miasta. Jedne mówią, że nudne i nic tam nie ma, drugie zachwalają walory. Prawda jak zawsze leży pośrodku. Turku według mnie idealne jest na maksymalnie trzy dni, potem może być już nudnawo. Główne atrakcje miasta położone są na dystansie 3-4 kilometrów, po obu stronach rzeki Aura. Katedra, muzea, zamek. Kilkanaście statków zacumowanych przy nabrzeżu. Nie wygląda to dobrze, prawda? Na szczęście nie nudziliśmy się ani chwili, odwiedzając pobieżnie lub szczegółowo kilkanaście miejscówek. Niestety, w okresie zimowym część obiektów jest zamknięta na stałe i musieliśmy obejść się smakiem. Do tego spore koszty za bilety wstępu … To co, zaczynamy spacer po Turku?
Katedra. Duża, wysoka, podobno najbardziej ceniona budowla sakralna w Finlandii z długą i ciekawą historią. Oczywiście nie będę jej tutaj opisywał, bo nie ma to sensu. Dodam tylko, że to świątynia luterańska, co nie wszędzie jest podkreślane. Ładnie prezentuje się i w nocy, i w dzień.
Ciekawa inicjatyw w katedrze: kącik dla maluchów. Zabawki, książeczki, inne duperelki dla najmłodszych. U nas chyba tego nigdzie nie ma.
Będąc w katedrze polecam zwiedzić muzeum katedralne. Wstęp kosztuje 2 euro, a zwiedzanie nie zajmie więcej, niż kilkanaście minut. Na mnie największe wrażenie wywarły czarne laski używane podczas ceremonii pogrzebowych przed kilkuset latami. W muzeum są stare rzeźby, ornaty, wyposażenie kościołów, makiety katedry sprzed lat. I czuć fajny klimat przeszłości.
W pobliżu katedry można znaleźć dwa muzea – kompozytora Jeana Sibeliusa (5 euro – odpuściliśmy zwiedzanie) i Ett Hem (zimą zamknięte). Żałowaliśmy, że to drugie muzeum było nieczynne, bo na zdjęciach w internecie wygląda fajnie (stary dom z nietkniętym wyposażeniem sprzed wielu, wielu lat).
Na wprost katedry znajduje się The Old Great Square, czyli mini „dzielnica” składająca się z kilku dawnych budynków i uliczek. Było to handlowe i administracyjne centrum Turku od XIV do XIX wieku, to tutaj powstał pierwszy kamienny budynek w mieście. Obecnie wszystkie budowle i ulice są odnowione, a przed nimi odbywał się podczas naszego pobytu jarmark bożonarodzeniowy. Ładne miejsce, chociaż do klimatu sprzed kilkuset lat trochę brakuje.
Biblioteka w Turku to fajna miejscówka. Sam obiekt łączy tradycję z nowoczesnością. Co ciekawe, nie obowiązują tam żelazne zasady co do wejścia i korzystania, więc każdy może wstąpić, odpocząć, skorzystać z internetu. Czy w weekend, czy w dzień powszechny biblioteka tętniła życiem. Mnóstwo osób czytało gazety, książki, uczyło się, czy po prostu ogrzewało się w mroźny dzień. Obsługa nie zaczepiała nikogo pytając, po co przyszedł, czy czego chce. Pełen luz. Aha, można w bibliotece wydrukować np. karty pokładowe płacąc 20 centów za stronę. I zapłacić za to kartą lub gotówką.
Odwiedziliśmy Muzeum Farmacji położone w tzw. domu Qwensela (6 euro). To najstarszy zachowany drewniany dom w Turku, wybudowany na początku XVIII wieku. Muzeum może nieco rozczarować, bo nie różni się od wielu tego typu obiektów w Polsce i w Europie. Stare przybory, meble, wyposażenie aptek z całej Finlandii to główne elementy ekspozycji.
A jednak warto wspomnieć o dwóch eksponatach. Pierwszy to dawne narzędzie do wlewów doodbytniczych ;)
Drugi element wystroju to lalka a’la horror skrzyżowany z klimatem Czarnobyla. Zło w czystej postaci
Na koniec rzut oka na widok (za duże słowo) przez szybę sprzed wielu lat. Zjawisko podglądania na pewno nie było wtedy znane. No chyba że to szyba współczesna, a efekt zrobiony dla bajeru…
Maszerujemy dalej i na rzece można natknąć się na taki wehikuł. Jeśli jesteśmy na niekorzystnym brzegu, to możemy przemieścić się bezpośrednio na drugi brzeg i wstąpić po przekąski do sklepu spożywczego. Nie wiedzieć czemu, ale ilość spożywczaków w Turku jest mocno niewystarczająca. Przejazd promikiem jest bezpłatny i zajmuje kilkadziesiąt sekund.
Kolejne metry spaceru przynoszą takie widoczki.
Docieramy do Forum Marinum, czyli muzeum morskiego. Dwa budynki plus statek do zwiedzenia za 10 euro - nie jest to ceną nadmiernie wygórowaną. Poznać można historię marynistyki fińskiej, jej udział w I i II wojnie światowej (po tej złej stronie), zobaczyć wiele eksponatów starych i nowych. Fajna sprawa.
Jeśli znajdziecie się na zewnątrz i będziecie zwiedzać kilka stateczków pod dachem i nagle usłyszycie odgłos nadlatującego samolotu, to na pewno ugną się wam nogi. Stoicie sobie, podziwiacie na przykład poniższy okręt, a tu nagle świdrujący dźwięk silnika samolotowego, który ewidentnie się zbliża!. Efekt niesamowity.
Po dwóch budynkach przychodzi czas na zwiedzenie zacumowanego statku „Bore”. W jego części działa hostel, ale można zobaczyć kilkanaście kabin i mostek kapitański.