+1
Antares 8 lipca 2018 20:42
Azja (z różnych względów) nigdy mnie jakoś szczególnie nie pociągała i nawet najpopularniejsze w ostatnich latach kierunki nadal nie znajdują się na najwyższych pozycjach na mojej liście „do zobaczenia”. Ale… jakieś 2 lata temu moja bliska koleżanka wyprowadziła się do Singapuru. Oczywiście uznałam, że nie można przegapić takiej okazji! Tym bardziej, że przez 6 lat mieszkała w Londynie i jakoś mi się nie złożyło. ;) Zaczęłam więc śledzić informacje o promocjach do Singapuru licząc, że szybko powtórzy się wrzutka Qataru z Warszawy za ok. 1870zł. Wydawało mi się, że wyjazd jest na wyciągnięcie ręki. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że Katarczycy wcale nie są chętni do powtórzenia tej oferty, więc czekałam dalej, oczywiście planując w międzyczasie inne wyjazdy. Przeszła mi też raz koło nosa promocja Finnaira z Berlina, z drugiej strony celowo omijałam Scoot’a – skoro to miał być mój pierwszy longhaul, to z pewnością nie w takich warunkach. W listopadzie 2017r. padła informacja, że LOT uruchomi połączenie do Singapuru i znowu serce zabiło mocniej. W końcu na forum znalazłam ofertę na połączenie z Pragi, więc postanowiłam dłużej nie zwlekać i w grudniu 2017r. zostałam szczęśliwym posiadaczem biletów na trasie PRG-WAW-SIN za jedyne 1980zł. Dopiero kilka dni później w kalendarzu adwentowym LOT-u pojawiły się dobre ceny z regionów, więc gdybym jeszcze zagryzła zęby, to miałabym wygodniej. No trudno. Bilety były na maj, więc miałam mnóstwo czasu, żeby się zabrać za planowanie pobytu i zebranie informacji. Na szczęście nie miałam żadnych wygórowanych oczekiwań, na nic się nie nastawiałam, chciałam po prostu wyjechać i trochę odpocząć. A mając obok kogoś, kto zna już miejscowe realia, zawsze łatwiej sobie odpuścić.
Ostatecznie wyszło tak, że pierwszy raz pojechałam w zasadzie (prawie) nieprzygotowana, co raczej nie jest u mnie normalne…

Dzień I
Wyjeżdżam rano z Wrocławia do Pragi „Polskim Flixbusem” (ciągle jeszcze czerwony, nowe logo doklejone z boku). Kierowca wybiera jakiś dziwny zjazd do centrum, zupełnie inaczej niż zwykle jeżdżą, więc na Florencu jestem z godzinnym opóźnieniem. Ale nie psuje mi to szyków – ciągle mam zapas. Wsiadam w metro B i na Zličínie przesiadam się w autobus 100, jadący na lotnisko. Odprawa bagażowa i kontrola bezpieczeństwa przeszły bardzo sprawnie.
Krótki lot do Warszawy i ok. 4h przerwy, więc mam czas na prysznic i jedzenie. Na lotnisku spotykam @correos – kilka dni przed wylotem rozmawialiśmy na temat wycieczki po Morawach i naszych relacjach z tego miejsca i przy okazji znowu wyszło, że świat jest mały. :) Oboje trafiamy na puste rzędy, więc lot mamy w naprawdę komfortowych warunkach.

Dzień II
Wylądowaliśmy ok. godz. 17, więc z tego dnia już wiele nie wycisnę. Singapur wita ulewą, a powietrze jest niczym para z żelazka. Oglądam chwilę miasto z okna taksówki, niedługo potem robi się ciemno. W mieszkaniu siadam do przewodnika, Kaśka daje mi jeszcze swoją mapkę, wręcza kartę na metro i mówi: „no to się bujaj jutro”.
Taaak... dobrze móc liczyć na kogoś, kto zna teren... :D

Dzień III i IV
Bujam się zatem do dzielnicy arabskiej, potem chińskiej, na koniec docieram w okolice Mariny. Tempo zwiedzania w tych warunkach atmosferycznych i na jet lagu zdecydowanie spada, więc Gardens by the Bay i część Mariny postanawiam odłożyć na następny dzień. Niektórzy twierdzą, że Singapurze są dwie pory roku: pierwsza jest gorąca i wilgotna, druga jest jeszcze gorętsza i bardziej wilgotna. Dla mnie obie wystarczająco męczące, ale czasem się trzeba poświęcić. ;) W trakcie pobytu mam okazję doświadczyć m.in. porządnej azjatyckiej ulewy – ulicami płynie ciepła woda, miejscami sięgająca po kostki, ale ulice są tak czyste, że chce się biegać po kałużach i chlapać, jak w dzieciństwie. :D


SiJ001.jpg



SiJ002.jpg



SiJ004.jpg



SiJ005.jpg



SiJ006.jpg



SiJ007.jpg



SiJ011.jpg



SiJ012.jpg



SiJ013.jpg



SiJ008.jpg



SiJ009.jpg



W ogóle przez większość czasu niebo było biało-szare i oczywiście dość często padało, ale później zrozumiałam, że lepiej tak, niż chodzić po patelni i się poparzyć. W końcu to tylko rzut beretem od równika. Za to roślinność jest tak wybujała i tak zielona, że aż miło patrzeć.


SiJ014.jpg



SiJ015.jpg



SiJ028.jpg



SiJ037.jpg



Natomiast w kwestii kulinarnej potwierdzam, że nasi lemak przy Kovan Stars jest genialny! (Czy ktoś wie, jak zrobić ten sos do ananasa?) Na samą myśl o tych wszystkich pysznościach robię się głodna. Może to lepiej, że nie robię zdjęć jedzenia. ;)
Za to z ciekawostek dowiedziałam się od Kaśki, że ponoć już są plany wyburzenia Marina Bay Sands - przejadła się atrakcja i trzeba ściągnąć turystów czymś nowym, a powierzchnia mocno ograniczona.


SiJ016.jpg



SiJ023.jpg



SiJ018.jpg



SiJ019.jpg



SiJ020.jpg



SiJ022.jpg



SiJ023.jpg



SiJ029.jpg



SiJ031.jpg



SiJ032.jpg



SiJ035.jpg



SiJ036.jpg



O ile dobrze pamiętam, to przy stacji metra Raffles Place jest ciekawy pomnik "Progress & Advancement" - w całym mieście jest około 20 rzeźb z brązu, ale ten mi się wyjątkowo spodobał, bo w pewnym stopniu nawiązuje do historii Singapuru.


SiJ024.jpg



SiJ025.jpg



SiJ026.jpg



SiJ027.jpg



Drugiego dnia, a właściwie wieczora, przypomina mi się, że nie spakowałam do walizki statywu! Jak to w ogóle możliwe?! No nie poczytałam przewodnika, ani dobrych rad na forum, nie przygotowałam się na to…


SiJ038.jpg



SiJ039.jpg



SiJ042.jpg



SiJ043.jpg



SiJ044.jpg



SiJ045.jpg



SiJ046.jpg



Po zmierzchu, czyli chwilę po godz. 19:00, zapalają się światła na wszystkich atrakcjach - Gardens by the Bay, Singapore Flyer, Marina Bay Sands. Chwilę przed godz. 20:00 zaczął się pokaz światła i muzyki w Gardens by the Bay. Nie zdążyłam obejrzeć całego, bo dokładnie o 20:00 miał się zacząć Spectre od strony Esplanade i chciałam na niego zdążyć. Później dopiero gdzieś doczytałam, że jeden z nich można obejrzeć dwa razy tego samego wieczora, więc warto jednak odrobić lekcje. ;)
My jednak nie zostałyśmy tam długo, bo następnego dnia czekał nas lot na Jawę.Dzień V
Wylot do Yogyakarty mamy przed południem, więc rano szybko śniadanie i bujam się już razem z Kaśką na lotnisko. Wstyd się przyznać, ale pierwszy raz pakuję się w plecak i mam z tym trochę problem. Wiem, że przegięłam o jakiś kilogram, ale postanawiam się tym nie przejmować – będzie, co ma być. Wylatujemy z Terminala 4, najnowszego na Changi. Stanowisko do samodzielnej odprawy postanawia nie przyjąć mojego paszportu, więc muszę się uśmiechnąć do pani z obsługi – trochę jej to zajęło, ale ostatecznie wydrukowała nam karty pokładowe. Przez kontrolę bezpieczeństwa przechodzi się bez wyciągania czegokolwiek z plecaka – pan z obsługi tylko grzecznie pyta, czy są płyny i to wszystko. Nie było żadnego ważenia, ani mierzenia bagażu podręcznego.
Samolot startuje z niewielkim opóźnieniem. Przez cały lot starałam się bardzo uważnie wyglądać przez okno, ale przyznam szczerze, że nie zobaczyłam tego legendarnego równika. ;)
Z lotniska do hotelu bujamy się transportem publicznym – niestety w pośpiechu wsiadamy w ten, który jedzie w przeciwnym kierunku, więc mamy nieplanowane zwiedzanie Jawy. :D Kiedy w końcu docieramy na miejsce, zbiera się na burzę, więc zostawiamy rzeczy i postanawiamy szybko znaleźć jakąś obiadokolację. Wieczorem kręcimy się jeszcze po Malioboro.


SiJ047.jpg



SiJ048.jpg



SiJ049.jpg



Wracając do hotelu, zahaczamy o stoisko z owocami. Akurat jest sezon na salak – owoc palmy, wielkości figi, przypominający... smocze jądra? 8-) Skórka składa się z łusek i obiera się w bardzo oryginalny sposób. Moim zdaniem sam owoc przypomina trochę czosnek (też się dzieli na 3-4 duże ząbki), a konsystencję ma raczej zbliżoną do orzechów nerkowca, tylko smak mniej wyraźny. Zapach natomiast wydawał mi się jakby skórzany(?). Tak więc trudno go porównać do czegokolwiek, dlatego nie rozumiem, skąd w Wikipedii nawiązania do jabłek…


SiJ050.jpg



Dzień VI
Poprzedniego dnia weszłyśmy do tourist center koło hotelu i potwierdziłyśmy, że można u nich kupić 2-dniowy bilet na Prambanan i Borobudur. Jednak teraz okazało się, że nic z tego nie będzie. Straciłyśmy przez to trochę czasu, ale mimo wszystko postanowiłyśmy zaryzykować i zobaczyć oba miejsca tego samego dnia. Do Prambanan dojechałyśmy przed południem. Słońce było niemiłosierne, prawie żadnej chmurki, dlatego warto mieć jakiś kapelusz/czapkę i spory zapas wody – kawiarnia jest tylko w pobliżu wejścia. Na wejściu czeka "welcome drink", czyli mała buteleczka wody prosto z lodówki.
Najsłynniejszy kompleks świątyń, który znajduje się zaraz na początku parku, zrobił na mnie wrażenie tylko z daleka.


SiJ051.jpg



SiJ053.jpg



SiJ052.jpg



Z bliska widziałam tylko stos brudnych kamieni i kilka niemal identycznych budowli. Miałam wrażenie, że jedyną różnicą są tylko ozdoby na ścianach, wykonane z niemal seryjną precyzją - na całym piętrze powtarza się ten sam motyw, coś jak nasze kafelki na ścianę. :)


SiJ055.jpg



SiJ057.jpg



SiJ058.jpg



SiJ059.jpg



Idąc dalej, obejrzałyśmy kilka mniejszych świątyń i pojawiło się chyba lekkie rozczarowanie – tyle kasy za gruzowisko? Fakt, że z tego trzeba utrzymać cały teren, ale szarość i walające się wszędzie resztki architektury jakoś do mnie nie przemawiały.



Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

gecko 11 lipca 2018 19:14 Odpowiedz
w końcu relacja! :D
antares 15 lipca 2018 11:26 Odpowiedz
Jeszcze krótkie info o cenach - tym razem nie liczyłam dokładnie każdej złotówki, ale szacuję, że zmieściłam się w 3200zł: - loty na trasie PRG-WAW-SIN, RT za 1980zł - loty na trasie SIN-JOG-CGK-SIN ok. 250zł - wycieczka na wulkan ok. 140zł - metro+bus w Singapurze ok. 10 dolarów - 3 noclegi ze śniadaniami na Jawie ok. 70zł - bilet 2-dniowy Prambanan+Borobudur 560tys. rupii (~145zł)- bus TransJogja 3500 rupii za kurs - nocleg w Singapurze 4free;)