+3
masaperlowa.pl 31 stycznia 2016 17:53


Podróż do Argentyny zajmuje tyle czasu (13 godzin z Madrytu), że warto wyposażyć się w Zolpidem, albo trzy tomy „1Q84” Murakamiego. Jetlag dokuczać raczej nie będzie (to zaledwie 4 godziny różnicy) i dobrze – bo przed podróżnymi intensywne doznania: szukaniu śladów Evity Peron będzie odbywać się w rytmie ukochanego przez południowców tanga, a oglądanie niesamowitej europejskiej architektury dopełni smakowanie steków z argentyńskiej wołowiny i wina z Mendozy. Zaczynamy!

Don’t Cry for Me Argentina



Najbardziej znanymi Argentyńczykami są pisarz Julio Cortázar (sławę przyniosła mu powieść „Gra w klasy”), Jorge Mario Bergoglio (sławę przyniósł mu fakt, że został wybrany na papieża Franciszka I) i María Eva Duarte de Perón (znana szerzej jako Evita Peron, także dzięki musicalowi i filmowi z Madonną).



To ta ostatnia jest narodową bohaterką i nieformalną patronką miasta. Przeżyła zaledwie 33 lata (zmarła na raka w 1952 roku). Jako żona prezydenta Juana Domingo Perona stawała w obronie praw pracowniczych i kobiet, a także była orędowniczką poprawy warunków socjalnych zwykłych mieszkańców kraju. Pamięć o niej w Buenos trzyma się mocno: na jej część otwarto nawet muzeum poświęcone jej życiu (prezentowane są tu głównie stroje prezydentowej), jednak to dwa inne miejsca jak magnes przyciągają tłumy jej fanów i ciekawskich turystów: Casa Rosada, czyli Pałac Prezydencki w charakterystycznym różowawym kolorze (każdy chce zobaczyć słynny balkon, z którego przemawiała do robotników, nazywanych tu descamisados – można zresztą wykupić wycieczkę po Pałacu i samodzielnie wyjrzeć z balkonu na Plaza de Mayo) oraz cmentarz Recoleta, na którym znajduje się grobowiec rodziny Duarte (zwolennicy Evity codziennie przynoszą tu codziennie świeże kwiaty i listy!). Jednakże Evita towarzyszy zwiedzającym w naprawdę różnych miejscach miasta – warto mieć oczy otwarte, bo nie wiadomo kiedy ujrzy się poświęcony jej… mural.

Tango tańczy się wszędzie



Niektórzy przyjeżdżają do Argentyny właśnie po to, żeby nauczyć się tanga. Jednak w mieście, któremu taniec ten zawdzięcza swoje pochodzenie (trwa o to zresztą niekończąca dysputa z urugwajskim Montevideo), roztańczone pary ujrzeć można praktycznie wszędzie. Nawet jeśli temat tanga jest dla komuś obojętny, ciężko nie zatrzymać się i nie ucieszyć się z faktu, że nagle nie wiadomo skąd na ulicy zjawiają się tancerze-amatorzy, a z głośników zaczynają wydobywać się charakterystyczne akordeonowe dźwięki. Uderza to, że tango nie zna limitów wiekowych i właściwie tańczą je wszyscy – widok rytmicznie podrygującego starszego pana z o połowę młodszą partnerką na 10-centrymentowych szpilkach nie jest zatem niczym nadzwyczajnym. Podobnie jak queer milongi, na które walą tłumy – zarówno tancerzy-amatorów (kto nie chciałaby mieć takich amatorskich ruchów!), jak i turystów. A samo pojęcie queer w kraju, w którym związki i małżeństwa jednopłciowe są legalne i powszechne, należy rozumieć dość szeroko – tak naprawdę na parkiecie najwięcej było par… damsko-męskich!

El Ateneo Grand Splendid



Nie mam zielonego pojęcia, jak ma się czytelnictwo w Argentynie, ale po wizycie w El Ateneo Grand Splendid przy deptaku Santa Fe, można odnieść wrażenie, że całkiem nieźle. Oczywiście to stolica – miasto wykształconych (zadzierających nieco nosa) porteños, dla których wizyta w tej legendarnej księgarni jest prawdziwym świętem, ale i… obowiązkiem! Próg księgarni przekracza rocznie milion par nóg! Ale turystów przyciąga tu co innego – niebywała architektura miejsca: budynek zaprojektowany został jako teatr, ale swoją pierwotną funkcję pełnił przez bardzo krótki okres czasu. Do dziś jednak widoczne są oryginalne elementy wystroju: freski, bogato zdobione rzeźby, a nawet… kurtyna. Tu i ówdzie znajdują się oryginalne krzesła z widowni, na których można odpocząć między przeglądaniem kolekcji kolejnych zwalistych półek.

Muzeum Sztuk Pięknych



Buenos Aires nie kojarzy się szczególnie z muzeami, a tym bardziej sztuką (choć czasami o mieście pisze się w kontekście ogromnej ilości znajdujących się tu murali), ale postanowiłem sprawdzić, jak ten stereotyp ma się do rzeczywistości. Pomogła mi w tym wizyta w Narodowym Muzeum Sztuk Pięknych. Wyprawa okazała się owocna! Choć nie zobaczy się tu żadnej lokalnej Mony Lisy, instytucja posiada sporą kolekcję sztuki argentyńskiej i europejskiej (m.in. Renoir, Monet, Degas). I co najważniejsze – wstęp jest całkowicie darmowy.


Puerto Madero



Choć to najmłodsza dzielnica miasta (barrio), jej historia sięga połowy XVIII wieku, kiedy to władze miasta szukały w dynamicznie rozwijającym się Buenos Aires miejsca, gdzie mogły być ładowane statki wywożące dobra eksportowe na Stary Kontynent. Koszty budowy portu w tym miejscu (spacerkiem z Microcentro można tu dojść w 40 minut) znacznie przewyższyły zaplanowany budżet, a dodatek przepustowość szybko okazała się niewystarczająca. Dziś, po totalnej transformacji portu, w okolicy – niczym grzyby po deszczu – pojawiły się lśniące skyscrapery, drogie hotele i to tu dziś powstają najmodniejsze budynki w mieście (przyciągnięto takie gwiazdy współczesnej architektury, jak Philippe Starck czy Norman Foster) oraz liczne prywatne galerie sztuki. Puerto Madero daje szanse na spojrzenie na Buenos Aires z zupełnie innej strony i powinno ucieszyć każdego zainteresowanego architekturą i urbanistyką.
La BocaBuenos Aires Argentyna Boca
Zupełnym przeciwieństwem jest kolorowa niczym kredki w piórniku przedszkolaka dzielnica La Boca. Zresztą jest kapryśna niczym ich właściciel: z jednej strony nie wiadomo, czy opluje, czy okaże sympatię (dzielnica ma opinię najbardziej niebezpiecznej w mieście), a z drugiej – potrafi nieźle oskubać (tu kup pamiątkę, tam zamów coś pysznego we włoskiej tawernie – a ceny pod turystów są nawet dwa razy wyższe niż w centrum miasta). W weekend tłumnie przyjeżdżają tu wycieczki autokarowe, które lądują na głównym deptaku Caminito i w znajdujące się tu licznych klubach, w których odbywają się pokazy tanga i nic w tym dziwnego – okolica jest niezwykle fotogeniczna i jako jedna z nielicznych dzielnic w argentyńskiej metropolii zachowała swój oryginalny charakter. Chodzi bowiem o pastelowe budynki, które wyglądają jak pokolorowane kredkami właśnie. Ale chyba nie wszyscy wiedzą, że kolory niektórych z nich to nie wybór budowniczych, a skutek reakcji chemicznych powodowanych przez ścieki, które trafiają z fabryk do przepływającej tuż obok rzeki Riachuelo.

Steki i… pizza



Argentyńska wołowina uważana jest za najlepszą na świecie – nie jest więc szczególnie zaskakujące, że całkowicie zdominowała menu Argentyńczyków (przeciętny mieszkaniec spożywa jej średnio 55 kg rocznie). Weganie muszą mi wybaczyć, ale faktycznie to mięso nie ma sobie równych. Idealnie byłoby napisać, że tamtejsze krowy wypasają się cały rok na żyznej pampie, co w połączeniu ze stosunkowo łagodnym klimatem, korzystnie wpływa na jakość mięsa. Oczywiście to tylko romantyczna historia, która sprawia, że konsument (turysta) poczuje się może trochę lepiej, a prawda jest taka, że w związku z ogromnym zapotrzebowaniem i masową sprzedażą mięsa za granicę (Argentyna jest 3. największym na świecie eksporterem wołowiny), hodowcy od lat w coraz większym stopniu korzystają z ulepszaczy pasz i antybiotyków. Czy wpływa to na jakość mięsa? To kwestia dyskusyjna. Na pewno dzięki temu można kontrolować cenę mięsa, choć dobra samych zwierząt już pewnie nie. Z takimi moralnymi dylematami próbuję dowiedzieć się, gdzie w Buenos serwuje się najlepsze steki. Oczywiście co osoba, to opinia: raz więc ląduję w niewielkiej rodzinnej parilli w najstarszej dzielnicy miasta San Telmo, w której nawet późno w nocy ciężko o stolik, choć lokal nawet nie ma szyldu, a raz – w nieco bardziej eleganckiej restauracji w Las Cañitas. Pierwszym wyborem w każdej parilli jest klasyczny, grillowany antrykot (bife de chorizo), ale czemu by nie ulec namowom właściciela lokalu, skoro wychwala swoją domową specjalność – w moim przypadku była to wołowina podawana w sosie pieczarkowym. Pytanie, co chciałbym na deser potraktowałem po tym ogromnym wysiłku dla żołądka niczym mało zabawny żart (podpowiadam, którzy się jednak zdecydują: odpowiedź brzmi lody).



Nie samym jednak mięsem człowiek żyje. Czas więc na pizzę, którą Argentyńczycy uważają za swoje danie narodowe. Czyżby nigdy nie słyszeli o Włoszech? Oczywiście, że tak – w końcu sporo współczesnych mieszkańców kraju to potomkowie makaroniarzy-emigrantów. Najwyraźniej sprawne ręce do ugniatania ciasta otrzymuje się w genach: tutejsza pizza (dostępna w wielu wariacjach i praktycznie na każdym rogu Buenos Aires) śmiało może konkurować ze swoim pierwowzorem. Gdyby ta jednak okazała się ostatecznie za duża, każdy lokal nawet bez pytania spakuje pozostałość na wynos. Kiedy czasu mniej (jak to możliwe, skoro jest się na wakacjach?) alternatywną i tańszą opcją fastfoodową są kanapki z kiełbasą chorizo (choripan) lub ciasto faszerowane mięsem, jajkami i oliwkami (empanada). Smacznego!

Więcej o podróżach na moim blogu podróżniczym Masa Perłowa: http://www.masaperlowa.pl
http://facebook.com/masaperlowa

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

juventino 15 lutego 2016 23:12 Odpowiedz
Dobrze fajnie się czyta. Czy napiszesz coś więcej o Buenos bądź o pobycie w Argentynie?
masaperlowa-pl 15 lutego 2016 23:14 Odpowiedz
dzięki! Tak, o winnicach :)
101countriesbefore50 16 lutego 2016 21:51 Odpowiedz
Fajnie przypomnieć sobie ten miejsca...Bardzo dobrze wspominamy Argentynę, zwłaszcza boskie Buenos :)